mijam Cię w gestach
napotkanych osób
w dwuwymiarowych
spojrzeniach z gazet
w ułamkach ruchów,
niknących plecach,
fragmentach myśli,
słowach
milczeniach
Zawsze z wyrazem
płaskiego błękitu,
półobecności
szumu
szeptu dłoni,
w punkcikach palców
przedziwnej atrofii
szarej rezygnacji
i czarnej ironii
czwartek, 22 kwietnia 2010
sobota, 3 kwietnia 2010
nie pamiętała nic.
Dwadzieścia dwie minuty spędziła w łazience patrząc na swoją własną twarz, która nagle wydawała jej się obca. Rozmiary mieściły się w geometrii zapamiętanego wczoraj obrazu, ale oczy zapadły się pozostawiając dwie czarne dziury.
Szum z ulicy przesiąkał przez firanki pamiętające jeszcze zeszłoroczne porządki. Warstwa szarego kurzu podpełzła cicho w kąt pokoju.
Piętro niżej na schodach szeleściły kroki pluszowych kapci. Blade jeszcze słońce wydrukowało na ścianie rozmyte kwadraty.
Czarne otwory zamrugały powiekami. Owal ust ziewnął i mruknął:
- cholera....firanki trzeba wyprać...
***
Tkanina była tak brudna, że osiadła na nich pasożytnicza warstwa była grubsza niż macierzysta tkanka materiału.
Świat za oknem był tylko mętnym zlepkiem dźwięków zapakowanych w poplamioną szmatę.
Wyjęła spod stołu małe, wyrwane ze zużytego prasowanego pudru lusterko i kawałek dwudziestocentymetrowej linijki.
Zwierciadełko podniosła na wysokość oczodołów i zmierzyła dokładnie każdy z dwóch otworów.
Podeszła do firanki. Nożyczkami o zielonych, plastikowych rączkach wycięła dwie dziury.
Ostrożnie zajrzała w patrzące na nią z naprzeciwka oczy. Przez chwilę świadomość oddzielała ją sztywno od powierzchni tkaniny.
Potem zajrzała jeszcze raz i utknęła między firaną a równie brudną szybą w płaskim świecie pełzających cieni i pajęczyn.
- raz bałam się że znikniesz...
( nie chciałaś wiedzieć)
- dwa razy zapytałam...
( nie chciałaś wiedzieć)
Dwadzieścia dwie minuty spędziła w łazience patrząc na swoją własną twarz, która nagle wydawała jej się obca. Rozmiary mieściły się w geometrii zapamiętanego wczoraj obrazu, ale oczy zapadły się pozostawiając dwie czarne dziury.
Szum z ulicy przesiąkał przez firanki pamiętające jeszcze zeszłoroczne porządki. Warstwa szarego kurzu podpełzła cicho w kąt pokoju.
Piętro niżej na schodach szeleściły kroki pluszowych kapci. Blade jeszcze słońce wydrukowało na ścianie rozmyte kwadraty.
Czarne otwory zamrugały powiekami. Owal ust ziewnął i mruknął:
- cholera....firanki trzeba wyprać...
***
Tkanina była tak brudna, że osiadła na nich pasożytnicza warstwa była grubsza niż macierzysta tkanka materiału.
Świat za oknem był tylko mętnym zlepkiem dźwięków zapakowanych w poplamioną szmatę.
Wyjęła spod stołu małe, wyrwane ze zużytego prasowanego pudru lusterko i kawałek dwudziestocentymetrowej linijki.
Zwierciadełko podniosła na wysokość oczodołów i zmierzyła dokładnie każdy z dwóch otworów.
Podeszła do firanki. Nożyczkami o zielonych, plastikowych rączkach wycięła dwie dziury.
Ostrożnie zajrzała w patrzące na nią z naprzeciwka oczy. Przez chwilę świadomość oddzielała ją sztywno od powierzchni tkaniny.
Potem zajrzała jeszcze raz i utknęła między firaną a równie brudną szybą w płaskim świecie pełzających cieni i pajęczyn.
- raz bałam się że znikniesz...
( nie chciałaś wiedzieć)
- dwa razy zapytałam...
( nie chciałaś wiedzieć)
wtorek, 16 marca 2010
Wszyscy oni odeszli. Wszystkim pozwoliłam odejść.
Teraz patrzę na siebie i widzę ścianę za swoimi plecami.
Zostałam na plaży, której już nie ma.Przelewam morze łyżeczką
i niech ktoś mi powie, po co.Zasłaniam księżyc ręką,
co przecież nie znaczy że nie istnieje.
Dałam mu imię. Ale nie jest mój,
bo Panem jest ten
kto znalazł
a nie ten kto zgubił.
Wszyscy oni odeszli. Wszystkim pozwoliłam odejść.
Teraz patrzę na siebie i widzę ścianę za swoimi plecami.
Teraz patrzę na siebie i widzę ścianę za swoimi plecami.
Zostałam na plaży, której już nie ma.Przelewam morze łyżeczką
i niech ktoś mi powie, po co.Zasłaniam księżyc ręką,
co przecież nie znaczy że nie istnieje.
Dałam mu imię. Ale nie jest mój,
bo Panem jest ten
kto znalazł
a nie ten kto zgubił.
Wszyscy oni odeszli. Wszystkim pozwoliłam odejść.
Teraz patrzę na siebie i widzę ścianę za swoimi plecami.
sobota, 27 lutego 2010
w hali panował półmrok.
wielkość zatarta centylionem wirujących w przestrzeni punktów.
Pan rzekł:
- Jeśli jeszcze chociażby raz wspomnisz o tym że jest ciemno !!!
nigdy więcej mnie nie zobaczysz !
- ba... nigdy nawet o mnie nie usłyszysz, nie wspominając już o innych śladach mojego istnienia !!
pulsujące punkty na ułamek sekundy zamarły w przestrzeni. Pluszowe kotary musnęły betonowe ściany.
Zimno.Zimno.
Ziarenka piasku zalepiły serce w wilgotnym uścisku.
ćśś...
chodź tu, chodź...
- No, przecież ciągle tu jestem.
Nigdzie się nie ruszam.
Ani na ułamek sekundy.
-Idź. Połóż się.
Odpocznij.
Prześpij.
A kiedy rano wstaniesz,
mnie już nie będzie.
Tak samo jak nie było mnie wtedy,
wczoraj i dziś.
wielkość zatarta centylionem wirujących w przestrzeni punktów.
Pan rzekł:
- Jeśli jeszcze chociażby raz wspomnisz o tym że jest ciemno !!!
nigdy więcej mnie nie zobaczysz !
- ba... nigdy nawet o mnie nie usłyszysz, nie wspominając już o innych śladach mojego istnienia !!
pulsujące punkty na ułamek sekundy zamarły w przestrzeni. Pluszowe kotary musnęły betonowe ściany.
Zimno.Zimno.
Ziarenka piasku zalepiły serce w wilgotnym uścisku.
ćśś...
chodź tu, chodź...
- No, przecież ciągle tu jestem.
Nigdzie się nie ruszam.
Ani na ułamek sekundy.
-Idź. Połóż się.
Odpocznij.
Prześpij.
A kiedy rano wstaniesz,
mnie już nie będzie.
Tak samo jak nie było mnie wtedy,
wczoraj i dziś.
Subskrybuj:
Posty (Atom)